Jak już się przyjęło, raz na jakiś czas - dokładnie od 1957
roku - francuską Ligue 1 dopada epidemia zwana potocznie africacupofnations. W wolnym tłumaczeniu - Puchar Narodów Afryki.
Dla szkoleniowców tamtejszej ligi to prawdziwa zmora. Turniej rozgrywany tym
razem w Republice Południowej Afryki - gospodarza niedawnych Mistrzostw Świata
z 2010 roku - zmusił aż 40 zawodników do upuszczenia swoich zespołów by na czas
bliżej (nie)określony reprezentowali swoje kraje w walce o prym na Czarnym
Lądzie.
Jednak rok 2013, a dokładnie jego początek, to okres jeszcze
bardziej niebezpieczny niż mogłoby się wydawać. Okres, który po dzień
dzisiejszy spędza sen z powiek każdemu szkoleniowcowi pracującemu w kraju na
Sekwaną, który samą nazwą budzi grozę i strach. Mercato. I tym razem nie chodzi
o groźnego wirusa, tudzież złowrogiego bakcyla czekającego tuż za rogiem chcącego
zainfekować wszystko co trafi po drodze, tylko okres w trakcie którego
menadżerowie, skauci, dyrektorzy sportowi z całego świata czyhają na
transferowe okazje mające na celu wzmocnić, tudzież uzupełnić kadrowo swoje
zespoły.
Dla jednego klubu miesiąc styczeń mógłby trwać - mówiąc
kolokwialnie - do usranej śmierci. W przeciwieństwie dla popularnych
"żabojadów". Dlaczego? Odpowiedź na pierwszy rzut oka – biorąc pod
uwagę ruchy transferowe tajemniczego zespołu w ciągu ostatnich tygodni - wydaje
się dosyć prosta, aczkolwiek dla niektórych wręcz przeciwnie. Oprócz
wspomnianego wcześniej africacupofnations
istnieje jeszcze bardziej niebezpieczny i coraz częściej występujący wirus,
o jakże dźwięcznej nazwie: alanos
padrewus. W porównaniu do swojego afrykańskiego kolegi jego angielski
odpowiednik działa w sposób częstszy, wzmożony i radykalny. Dwa razy do roku,
bez najmniejszych skrupułów bezpowrotnie „porywa” piłkarzy z ligi francuskiej
siejąc postrach i zamęt w sposób niewytłumaczony i karygodny.
Niewiadomo po dzień dzisiejszy co jest jego przyczyną,
jednak pewnym jest, że jeszcze przez jakiś czas będziemy świadkami jego złowieszczych
ataków zastanawiając się dodatkowo, czy istnieje granica jego nikczemnych
macek.
Od 1892 roku w Newcastle United – bo o nim mowa – do 2010
roku (118 lat) przez kadrę popularnych „Srok” przewinęło się 15 piłkarzy
legitymujących się francuskim obywatelstwem (jako zadeklarowanych do gry w
barwach „Trójkolorowych”). Nie jest to porywająca liczba zważywszy na renomę i
historię klubu z nad rzeki Tyne, jednak nikt nie powiedział, że ilość
zagranicznych piłkarzy musi być z góry określona. Los chciał, a w zasadzie protoplasta
wirusa alanosa padrewusa, Alan Padrew
- menadżer Newcastle, że obecnie historia nijak ma się do teraźniejszości, a przyjęta
strategia: na pohybel tym, którzy myślą, że nie można zbudować zespołu z zawodników
tej samej narodowości w zupełnie innej lidze nie musi oznaczać ewentualnej
kompromitacji i powodu do wstydu.
Sezon 2010/2011 to bez wątpienia przełom dla dzisiejszej
ekipy prowadzonej przez 51-letniego Anglika. Wówczas to, po raz pierwszy dał o
sobie znać złowrogi wirus z Wysp Brytyjskich. Wypożyczony przed dwoma laty z
Olympique Marsylia Hatem Ben Arfa rozpoczął cykl „porwań”, które w przeciągu
dwóch lata osiągnęły liczbę podobną do tej, która zatrzymała się przed
sprowadzeniem do klubu wychowanka Olympique Lyon. Obecnie (stan na 29 stycznia 2013
roku) w kadrze „Srok” możemy znaleźć 9 innych, którzy w przeciągu 2 lat
podążyło drogą swojego rodaka. Tylko tej zimy na St.James's Park zagościło
5 Francuzów i wcale nie powiedziane, że liczba ta nie ulegnie zmianie.
Do zamknięcia zimowego Mercato pozostały jeszcze dwa dni, a jak wiemy z historii
spektakularne transfery ostatnich godzin okienka to "chleb powszedni".
W samej Ligue 1 występuje drużyna, która w swoich szeregach
ma raptem jednego zawodnika więcej, aniżeli klub z Premier League – Rennes. Są
też kluby: Nancy i Sochaux, które mają w składzie 12 Francuzów. Czy to
przypadek, że właśnie taki kierunek objął alanos
padrewus? Czy kryje się za tym jakaś tajemnicza, nikomu nieznana sympatia Alana
Pardewa wobec Republiki Francuskiej? Tłumaczenia,
że „to czysty przypadek, że tacy a nie inni zawodnicy do nas przychodzą bowiem liczy
się tylko to, że są dobrzy”, to moim skromnym zdaniem zwykłe lanie wody, gdyż
piłkarze z tego co wiem występują nie tylko we Francji, ale również w
Hiszpanii, Włoszech, tudzież Polsce, a znalezienie ich i pozyskanie wcale nie
musi ograniczać się stricte do jednego kraju.
Nie żebym miał o to do Anglika pretensję. Nic z tych rzeczy.
Zastanawiam się tylko, czy aby droga obrana przez Anglika sprawdzi się na tyle,
aby później nie okazało się, że w Premier League będziemy mieli powtórkę z brazylijskiej
Pogoni Szczecin pana Ptaka, która skończyła
się szybciej aniżeli się zaczęła. Kupowanie z rozsądkiem i tzw. na pałę
to drogi, które dzieli bardzo cienka granica. Granica, która już nieraz
okazywała się bezlitosna nawet dla tych, których prawa nie miała dopaść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz