piątek, 4 marca 2016

Młode Wilki na podbój Europy. Część I - Primera Division

Mimo, iż sezon w pięciu najsilniejszych ligach Europy (bo na nich będę się skupiał) nieuchronnie zbliża się ku końcowi, już na początku swojej kampanii zaszczycił nas piłkarzami, których śmiało można wziąć pod lupę i przypatrzeć się im jako ewentualnym przyszłym gwiazdom europejskiego, a może nawet światowego formatu. Takie perełki jak Gianluigi Donnarumma, Alen Halilović, czy Dele Alli to tylko jedni z wielu, którzy od tego sezonu, na dobre wkroczyli w dorosłą piłkę pokazując, że w przyszłości mogą godnie zastąpić swoich starszych kolegów, gdyż spora część z nich nie ma jeszcze ukończonych 20-lat. Na pierwszy ogień idą "Młode Wilki" z Primera Division. Zapraszam do lektury.

Pau Lopez (21 lat, Espanyol)

Jeszcze w zeszłym sezonie urodzony w Gironie golkiper bronił dostępu do bramki "Papużek" jedynie w rozgrywkach Copa del Rey (wyjątkiem jest 139 minut w lidze), jednak po tym jak z klubu odszedł Kiko Casilla niemal pewnym stało się, że to właśnie wychowanek Espanyolu zostanie następcą obecnego bramkarza Realu Madryt. Obecna kampania dla Pau Lopeza jak i dla całego Espanyolu to jedna wielka droga przez mękę. Po laniu niemal na dzień dobry od Realu, w którym Cristiano Ronaldo aż 5-krotnie pokonywał portero gospodarzy tamtego spotkania, przytrafiły się równie upokarzjące wyniki jak chociażby ten na Cornella-El Prat z przeciętnym w tym sezonie Realem Sociedad 0:5. Obecny reprezentant Hiszpanii do lat 21 w pierwszej połowie dobitnie przyczynił się do utraty przez gospodarzy dwóch bramek nieudolnie bawiąc się w Manuela Neuera, co i tak było niczym w porównaniu z haniebną grą w obronie defensorów Espanyolu.

Statystki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 28
Minuty rozegrane: 2 474
Czyste konta: 6

Inigo Lekue (22 lata, Athletic Bilbao)

Rokrocznie do pierwszej drużyny Athelticu Bilbao przebija się kilku zawodników, którzy w zespołach juniorskich tudzież drużynie rezerw prezentowali się co najmniej o klasę lepiej aniżeli swoi rówieśnicy. Idealnym przykładem potwierdzającym tę regułę jest Inigo Lekue - do niedawna gracz Bilbao Athletic (oficjalna nazwa drugiej drużyny Athletic Bilbao). Ten 22-letni prawy obrońca w obecnym sezonie występował już w 6 różnych rozgrywkach, gdyż oprócz bronienia barw pierwszej drużyny, w rundzie jesiennej sezonu był oficjalnie graczem drugiego zespołu popularnych "Los Leones" występującej w Segunda Division w barwach której rozegrał 3 mecze. Dzięki przyzwoitej postawie i 23 rozegranych spotkaniach na najwyższym szczeblu rozgrywek łącznie z europejskimi pucharami od początku 2016 roku Inigo Lekue jest pełnoprawnym graczem pierwszego ekipy.

Statystki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 26
Minuty rozegrane: 1 671
Bramki: 1
Asysty: 1

Jorge Mere (18 lat, Sporting Gijon)

Tuż przed swoimi 17-stymi urodzinami młody stoper rodem z Oviedo zadebiutował w pierwszej drużynie zespołu z Asturii w zremisowanym 1:1 meczu w ramach 33 kolejki Segunda Divison z Realem Zaragoza. Mimo, iż niemal cały poprzedni sezon obecny reprezentant Hiszpanii U-21 spędził w drugiej drużynie w Segunda Division B, to od tego sezonu jest jedną z kluczowych postaci w układance trenera Abelardo. Co prawda na regularne występy w pierwszej jedenastce młody stoper musiał czekać aż do grudnia, gdyż do tego czasu rozegrał jedynie 170 minut w przegranych meczach z Rayo i Betisem to powodem, dla którego wychowanek Sportingu na stałe wskoczył do "11-stki" była kontuzja kolana dotychczasowego filaru obrony, Kolumbijczyka Bernardo Espinosy, który zerwał więzadła w kolanie.

Statystki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 17
Minuty rozegrane: 1 453
Bramki: 0
Asysty: 0

Adrian Marin (18 lat, Villarreal)

Niemal cały poprzedni sezon nastolatek wychowany w szkółce Villarreal może spisać na starty. Wszystko przez kontuzję uda, która przerwała wydawać się mogło w miarę owocny sezon biorąc pod uwagę fakt debiutu w pierwszym zespole "Żółtej Łodzi Podwodnej" w wieku zaledwie 17 lat w rewanżowym spotkaniu kwalifikacji do Ligi Europy przeciwko kazachskiej Astanie pod koniec sierpnia 2014 roku. Później doszły 4 spotkania w La Liga, 3 w LE, jedno w Pucharze Króla i raptem 2 w trzecioligowych rezerwach. Po wyleczeniu urazu i powrotu do pełni formy młody defensor zdążył rozegrać w tym sezonie dwukrotnie więcej spotkań aniżeli miało to miejsce w poprzedniej kampanii 2014/2015 i coraz głośniej puka do drzwi pierwszej jedenastki zaliczając kilka udanych meczów jak chociażby niedawna wygrana z Levante na własnym stadionie 3:0.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 23
Minuty rozegrane: 1 990
Bramki: 1
Asysty: 0

Marco Asensio (20 lat, Espanyol)

Nie trudno wyliczyć gdzie sklasyfikowane w tabeli byłby "Papużki" gdyby nie 20-letni wychowanek Mallorki. Kluczowe asysty w spotkaniach z Realem Sociedad (3:2), Valencią (1:0), Betisem (3:1, 3 asysty) i Granadą (1:1), oraz jedyna jak na razie bramka z Deportivo (1:0) przyniosły Espanyolowi 10 punktów, bez których drużyna prowadzona przez Constntina Galce zajmowałaby ostatnie miejsce w tabeli z jedynie 18 oczkami na koncie. Młody Hiszpan nie potrzebował długo czekać na zaprezentowanie swojego nieprzeciętnego talentu, który w pierwszej kolejności dostrzegli działacze madryckiego Realu, decydując się na zakontraktowanie Asensio za 3,5 mln euro pod koniec 2014 roku. Wprawdzie okres przygotowawczy legitymujący się również holenderskim paszportem Marco (matka Holenderka stąd pełne imię Marco Asensio Willemsen) spędził z drużyną "Królewskich" to dla dobra gracza, aby ten mógł się rozwijać, a nie tylko zaliczać ogony w Madrycie, Rafa Benitez postanowił wypożyczyć go właśnie do Espanyolu będąc pewnym, że to właśnie w Barcelonie będzie prawidłowo przebiegał jego rozwój.

Statystki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 26
Minuty rozegrane: 2 139
Bramki: 1
Asysty: 11


Danilo Barbosa (20 lat, Valencia CF)

Brazylijczyk jest jednym z wielu, którzy w ostatnich dwóch sezonach opuścili ligę portugalską na rzecz Valencii i jej portugalskiego szkoleniowca Nuno. Po Rubenie Vezo, Rodrigo, Andre Gomezie, Jao Cancelo, Enzo Perezie i Aderlanie Santosie, którzy do "Nietoperzy" przychodzili pierw na roczne wypożyczenia z późniejszą obowiązkową klauzulą wykupu, albo od razu na zasadzie transferu definitywnego (Perez i Santos), zeszłego lata zaciąg portugalsko-brazylijski ograniczył się jedynie do 20-letniego Danilo broniącego barw Bragi. Danilo już w zeszłym sezonie dał się pokazać jako piłkarz obdarzony piłkarską inteligencją, zaciętością i determinacją, którego oprócz Valencii  pod uważną obserwację wziął Juventus. Nie będzie trudnym zgadnąć, że decydujący głos przy przenosinach wychowanka Vasco da Gama do Hiszpanii miał jego agent Jorge Mendes, prywatnie dobry znajomy byłego już szkoleniowca Valencii Nuno. Obecny sezon dla samego Danilo jak i całej Valencii jest rozczarowujący na tyle, że w ostatnich tygodniach Brazylijczyk wypadł z koncepcji Garego Neville'a.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 28
Minuty rozegrane: 1 742
Bramki: 0
Asysty: 2

Fabian Ruiz (19 lat, Real Betis)

Powiedzieć o młodym Hiszpanie, że jest kolejną perełką ze szkółki Betisu, to tak na prawdę nie powiedzieć nic. Debiut w La Liga zaliczył w tym sezonie w pierwszej kolejce w meczu z Villarreal i...nagle zniknął. Tak po prostu. Nie występował w pierwszej ani drugiej drużynie, do kadry pierwszego zespołu wrócił 9 stycznia tego roku na mecz z Getafe, jednak nie powąchał murawy nawet przez minutę. Wydawać by się mogło, że sytuacja zmieniła się tydzień później w spotkaniu nomen omen z Villarreal, w którym wychowanek Betisu wyszedł w pierwszym składzie i był jednym z najlepszych zawodników na placu gry i kolejnym z Realem na Benito Villamarin, 
w którym młody Hiszpan zaliczył asystę przy bramce Alvaro Cejudo. Nic bardziej mylnego, gdyż uraz brzucha jakiego się nabawił z pojedynku z "Królewskimi", wykluczył go na 3 kolejki. Do kadry wrócił od razu po wyleczeniu urazu i w kolejnych spotkaniach za każdym razem pojawiał się placu gry.

Mecze: 7
Minuty rozegrane: 299
Bramki: 0
Asysty: 1

Alen Halilović (19 lat, Sporting Gijon)

Nie ma chyba kibica piłkarskiego nieznającego wychowanka Dinama Zagrzeb. Większość sympatyków futbolu miała tę przyjemność i poznała go w grze Football Manager gdzie po dziś dzień uznawany jest za jeden z największych talentów w historii gry. Weryfikacja umiejętności przez grę w przeciętnej lidze chorwackiej mijała się z celem, tym bardziej na zapleczu Primera Division, gdzie w zeszłym sezonie dane nam było oglądać jednego z potencjalnych przyszłych następców Messiego, w Barcelonie B. Być może obecny sezon jest przełomowy w karierze młodego Chorwata, u którego mimo braku umiejętności nie tyle co w grze ofensywnej co defensywnej, przez które z Barcelony pożegnano Gerarda Deulofeu, widać "to coś". Lekkość w mijaniu rywali, technika, drybling (3 pozycja w klasyfikacji z największą ilością  udanych dryblingów) mogą jedynie pomóc Alenowi w definitywnym powrocie na Camp Nou po zakończeniu sezonu.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 27
Minuty rozegrane: 1 850
Bramki: 5
Asysty: 5

Tony Sanabria (20 lat, Sporting Gijon)

Kolejny "Młody Wilk" z Gijon, który w obecnym sezonie prezentuje się co najmniej  dobrze. Po rozczarowującym epizodzie we Włoszech tj. Sassuolo i Romie, gdzie na przestrzeni 2 sezonów wychowanek Barcelony rozegrał w dorosłej piłce (odchodził z FCB licząc przede wszystkim na grę w pierwszych drużynach, a nie w juniorach czy rezerwach Blaugrany) raptem 4 spotkania: po dwa w każdej z włoskich ekip. Na resztę gier złożyły się występy w młodzieżowej Lidze Mistrzów, czy Primaverze. Z pomocną ręką do Paragwajczyka wyszedł wspomniany przy Jorge Mere, Abelardo, który widział w nastolatku jednego ze swoich filarów w linii ataku i decyzja o wypożyczeniu go 
z drużyny z Wiecznego Miasta już teraz jest jedną z lepszych jeśli weźmie się pod uwagę wszystkich zakontraktowanych piłkarzy w trakcie letniego okna transferowego w Hiszpanii. Liczby nie pozostawiają złudzeń: 10 bramek w 18 spotkaniach muszą robić wrażenie tym bardziej, że składają się na nie między innymi dwa hat-tricki w meczach z Las Palmas i Realem Sociedad.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 19
Minuty rozegrane: 1 414
Bramki: 10
Asysty: 0

Adalberto Penaranda (18 lat, Granada CF)

Przyznam się bez bicia, że gdy pierwszy raz zobaczyłem tego chłopaka w akcji tj. w trakcie oglądania skrótów 18-stej kolejki La Liga, pomyślałem: "A cóż to za Boliwijczyk? Nie znam typa. Skoro gra w Granadzie to pewnie z Udinese wypożyczony". No i się nie pomyliłem. Po wystukaniu jegomościa na transfermarkt moim oczom ujrzało się spikselowane zdjęcie Wenezuelczyka (dużo się nie pomyliłem). Schodzę niżej i Voila - zakupiony przez Udinese 1 lipca 2015 roku z Deportivo La Guaira za bagatela 120 tys. euro i dzień później wypożyczony do Granady. To było zbyt proste. Idąc dalej, zaledwie po pół roku i 9 spotkaniach w pierwszej ekipie (plus 9 w drugiej, 
w której zdążył strzelić 3 bramki) po młodego gwiazdora zgłosił się...Watford (przypadek?), który wyłożył na stół 10,6 mln euro i odkupił Adalberto od "Udine" po czym z powrotem oddał go na wypożyczenie do Hiszpanów.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 27
Minuty rozegrane: 1 800
Bramki: 7
Asysty: 3

Angel Correa (20 lat, Atletico Madryt)

Długo kazał na siebie czekać jeden z największych argentyńskich talentów ostatnich lat. Po tym jak Atletico wykupiło go z San Lorenzo w maju 2014 roku wydawać się mogło, że od razu wskoczy do machiny prowadzonej przez Diego Simeone. Na nieszczęście dla Angela w trakcie przeprowadzanych testów medycznych wykryto u niego nieprawidłowości w pracy serca, które wykluczyły grę w piłkę na niemal rok. Do treningów z pierwszą drużyną "Rojiblancos" wrócił w lipcu 2015 i od tego czasu jest ważną częścią układanki Cholo występując we wszystkich rozgrywkach 26-krotnie. Mistrz Ameryki Południowej do lat 20 sprzed roku co prawda przegrywa rywalizację w ataku z Antoinem Griezmannem czy chociażby Fernando Torresem (szok) to kwestią czasu wydaje się być kiedy to na dobre wywalczy sobie pierwszy plac, gdyż umiejętnościami z pewnością nie odstępuje Hiszpanowi nawet na krok.

Statystyki w sezonie 2015/2016:

Mecze: 26
Minuty rozegrane: 1 034
Bramki: 5
Asysty: 2


środa, 7 stycznia 2015

Kronika managera, czyli talenty Football Managera, którymi podbijałeś świat. Część II: Football Manager 2006

Kiedy 21 października 2005 roku Rafał Blechacz zostawał zwycięzcą XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, a w Anglii, Australii i Chorwacji wykryto pierwsze przypadki ptasiej grypy, świat obiegła premiera drugiej już odsłony kultowej serii Football Manager. Tym razem pod lupę zostały wzięte, moim daniem, największe talenty, oraz zawodnicy, obok których nie można było przejść obojętnie zważywszy na cenę ich zakupu, Football Managera 2006 (zwany dalej FM06).

W porównaniu z poprzednim zestawieniem w tym – nie tylko ze względu na sympatię – zagościło dwóch Polaków. Pierwszym z nich jest powszechnie znany i lubiany ze swojej (poza)boiskowej agresji, wychowanek Śląska Wrocław, a obecnie grający w Pogoni Szczecin, Radosław Janukiewicz. 20-letni wówczas chłopak przykuł moją uwagę nie tylko horrendalnie niską ceną (18 tys. €), ale również świetnymi warunkami fizycznymi (191 cm wzrostu), dobrym refleksem, grą jeden na jeden oraz niezłą jak na bramkarza szybkością. Radek był moim wyborem za każdym razem gdy obejmowałem zespół i nigdy się na nim nie zawiodłem.

Drugim rodakiem w składzie, ustawiony jako prawy obrońca, jest Jakub Błaszczykowski. Urodzony w Truskolasach były kapitan reprezentacji Polski, jeden z największych talentów Football Managera 2006, po kilku rozegranych sezonach ilością „20” wśród atrybutów urastał do miana gwiazdy światowego formatu. Mając na karku 25 lat mógł pochwalić się najwyższym „statem” dryblingu, krycia, odbioru, agresji, kreatywności, przewidywania, waleczności i szybkości. Jak na chłopaka, którego początkowa wartość rynkowa wynosiła 1,3 mln €, plamą na honorze prawdziwego managera było niezakontraktowanie go do swojego zespołu. Duet stoperów w mojej formacji tworzy argentyńsko-włoski duet Ezequiel Garay i Alessandro Tuia. O ile pierwszy zrobił karierę wartą uwagi, tak z kolei wychowanek Lazio Rzym już nie do końca. W trakcie swojej przygody w klubie z Wiecznego Miasta, określany swego czasu jednym z większych talentów włoskiego futbolu, na boiskach Serie A spędził raptem 12 minut, w ostatniej kolejce sezonu 2008/2009 w przegranym 0-2 spotkaniu przeciwko Juventusowi Turyn. Obecnie ma na koncie ponad 100 występów w 3-ligowych zespołach takich tuzów jak AC Monza Brianza, US Salernitana 1919 i Foligno Calcio. W wirtualnym świecie 15-letni Tuia był łakomym kąskiem nie tylko z powodu swojego juniorskiego kontraktu, który przy chęci zakontraktowania ograniczał się wyłącznie do odszkodowania za wyszkolenie wynoszące ~300 tys. €, ale również ze względu na wysokie PA wynoszące -8. Po przeciwnym biegunie niż Włoch znajduje się obecnie Argentyńczyk Garay. Wychowanek Newell's Old Boys, wicemistrz świata z 2014 roku z reprezentacją Argentyny, były zawodnik takich klubów jak Real Madryt i Benfica Lizbona, obecnie podpora obrony Zenita Sankt Petersburg, mimo większości losowych atrybutów w grze został przeze ochrzczony najlepszym środkowym obrońcą FM06. Cena promocyjna za 19-latka tj. ~50 tys. € w żaden sposób nie mogła odstraszać przed jego zakupem tym bardziej, jeśli miało się do czynienia z graczem o wybitnych umiejętnościach wykonywania stałych fragmentów gry i wręcz podręcznikowej grze głową pod obiema bramkami. Ostatnim elementem w układance formacji obronnej jest Fabio da Silva. Wychowanek Fluminense, jako 15-latek jawił nam się w grze jako godny następca Roberto Carlosa. Świetne jak na tak młodego piłkarza dośrodkowania, odbiór, przewidywanie, ustawienie się i współpraca nijak miały się ogólnego rozwoju byłego piłkarza Manchesteru United, który z sezonu na sezon rósł niczym ciasto drożdżowe. Ze względu na obowiązujące przepisy FIFA dopiero po trzech sezonach (po ukończeniu 18 lat) mogliśmy ujrzeć młodszego z braci da Silva w naszym zespole, jednak nie przeszkadzało to by już na początku gry zakontraktować go za ~100 tys. €.

Było dwóch Polaków, to teraz pora na pierwszego z Amerykanów. Nikolas Besagno – bo o nim mowa - w 2005 roku został drugim najmłodszy zawodnikiem wybranym w drafcie MLS zaraz po Freddym Adu. Po 16-letiego wówczas Nika zgłosił się Real Salt Lake upatrując w nim nadzieję na lepsze jutro. Cechujący się w wirtualnym świecie bardzo dobrymi jak na nastolatka atrybutami psychicznymi dawał podstawy by na poważnie traktować go w kategorii „Wonder kid”, tym bardziej biorąc pod uwagę jego wysokie PA (-9). Niestety i w jego przypadku brutalna rzeczywistość zweryfikowała dalszą karierę zsyłając 26-latka do USL Premier Development League, czyli czwartego poziomu rozgrywek ligowych w USA. Co ciekawe, Nikolas oprócz wciąż czynnego uprawiania sportu pełni również rolę jednego z grających trenerów zespołu Washington Crossfire. 
Tercet ofensywnych pomocników zacznę od omówienia tego, którego mogliśmy podziwiać już w Championship Managerze 03/04 – Evandro Roncatto. Jeden z najlepszych piłkarzy wirtualnego świata piłkarskiego również i w tej części nie raz udowadniał, że piłkarz był z niego nieprzeciętny. Już na starcie gry może pochwalić się niesamowitą wręcz techniką (17), błyskotliwością, decyzjami, pracowitością i szybkością (16). Grzechem było odmówić sobie jego zakup tym bardziej mając w pamięci jego rekordy strzeleckie z poprzedniej części FM-a i CM-a. Dzisiaj próżno szukać błyskotliwego Brazylijczyka w topowym klubie z czołówki; wręcz przeciwnie – prawdziwy z niego „miłośnik” europejskiego badziewia. Gra w klubach pokroju Ermis Aradippou i Anorthosis Famagusta (oba z Cypru), PFC Beroe Stara Zagora (Bułgaria) i Niki Volos (Grecja) jest raczej przejawem braku odpowiednich umiejętności piłkarskich niż szczęścia. W każdym z wyżej wymienionych klubów urodzony w Sao Paulo pomocnik nie spędził dłużej niż dwa lata.

Jeśli myśleliście, że kariera gorsza niż ta Roncatto nie może mieć miejsca, za przykład takowej niech posłuży Wam Eberti Marques de Toledo, znany jako Catatau/Cacatau/Katatau. W grze poznajemy go jako 19-latka grającego w tureckim Malyatasporze, do którego przeprowadził się z rodzimego Guarani. Już na początku rozgrywek widzimy w nim ogromny potencjał, a strzały z dystansu, technika, podania, gra z pierwszej piłki, błyskotliwość i szybkość tylko to potwierdzają. Nie było potrzeba zbyt wielu milionów na jego sprowadzenie, jednak czym prędzej trzeba było wyłożyć pieniądze na stół, gdyż za każdym razem trafiła on do zespołu światowej klasy. Jak już zostało wspomniane na początku, kariera 29-latka skończyła się szybciej niż na dobre się zaczęła. W maju 2011 roku, po rozwiązaniu kontraktu z Nacional Esporte Clube Ltda (liga południowo-wschodniego stanu Minas Gerais), do dzisiaj urodzony w Fernandopolis nie może (bądź nie chce) znaleźć nowego pracodawcy. Za przykład jego beznadziejnej „kariery” posłużą przygody (za każdym razem kilkumiesięczne) w zespołach Paysandu (5 miesięcy), Santo Andre (4 miesiące), Brasiliense (4 miesiące), Yokohama FC (7 miesięcy), Portuguesa (6 miesięcy), Mirassol Futebol Clube (5 miesięcy), Brasinha (5 miesięcy), Marilia (miesiąc!), Monte Azul-SP (miesiąc!) i Nacional-MG (2 miesiące). Ogólnie rzecz biorąc: c**j, dupa i kamieni kupa.

Na deser gracz, którego miło wspominam nie tylko z FM06, ale i z kolejnej części. Oleksandr Yakovenko – 19-latek z belgijskiego Lierse SK, mogący grać niemal na każdej pozycji z przodu, świetnie ułożona lewa noga, wybitnie wyszkolony technicznie, o bajecznym wręcz dryblingu, stałych fragmentach gry i sercu do gry. Wart na początku gry 220 tys. € spędzał mi sen z powiem za każdym razem gdy wystukiwałem jego nazwisko w bazie danych by jak najszybciej móc złożyć za niego ofertę. W przeciwieństwie do swoich brazylijskich kolegów z linii pomocy 27-letni wychowanek FC Lokomotyv-MSM-OMIKS Kyiv nie musiał co pół roku zmieniać pracodawcy, co jednak nie zmienia jego obecnej sytuacji. Po ponad 10-letniej przygodzie w Belgii i zwiedzeniu takich zespołów jak Genk, Anderlecht, Westerlo i Oud-Heverlee Leuven, w lipcu 2013 roku po jednokrotnego reprezentanta Ukrainy zgłosiła się włoska Fiorentina, w barwach której rozegrał raptem 6 spotkań (3 w Serie A, 3 w Lidze Europy). Po półrocznym wypożyczeniu do Malagi w sezonie 2013/2014 Oleksandr wrócił do Włoch. Niestety w tegorocznych rozgrywkach nie było dane mu zagrać choćby minuty i wiele wskazuje na to, że jego dni w klubie z Florencji są policzone.

Przyszła pora na zawodników, po których niemal cały świat oczekiwał cudów. Wywiady, kompilacje na YouTubie pokazujące ich nieprzeciętny talent, tysiące rozdanych autografów, bajeczna gra w juniorskich zespołach narodowych i transfery do Europy w wieku odpowiednio 18 i 20 lat. Zawodnicy, którzy zamiast przygotowywać się do sobotnio-niedzielnej kolejki Premier League bądź Primera Division kopią się po czole bóg wie gdzie na drugim końcu świata. Freddy Adu i Kerlon – największe perełki w historii Football Managera pokazują jak niewiele potrzeba by z "drugiego Pelego i Ronaldo" stać się przeciętniakami spotykanymi na co drugim orliku. Po Nikolasie Besagno nie oczekiwano tak wiele jak po Freddym Adu, który od 2007 roku tj. od transferu do Benfiki zaginął na dobre. Nawet rokroczne wypożyczenia do Monaco, Belenenses, czy greckiego Arisu Saloniki, nie były w stanie wykrzesać tego, z czego w FM-ie słynął urodzony w Ghanie napastnik: drybling, technika, determinacja, szybkość i zwinność. 16-latek z D.C. United, mimo sporych żądań finansowych był inwestycją na przyszłość, której nijak jest do obecnej kariery. Wraz z początkiem roku jego kontrakt z serbską Jagodiną został rozwiązany, a 14 rozegranych minut w pucharowym spotkaniu z BSK Borca śmiało można nazwać nieporozumieniem.

Nieporozumienie idealnie pasuje również do przebiegu kariery Kerlona. Niegdyś wielka nadzieja brazylijskiego futbolu mimo „gry” dla takich klubów jak Chievo, Ajax, czy Inter Mediolan do dzisiaj nie znalazł swojej piłkarskiej przystani raz po raz zmieniając pracodawcę. Po półtorarocznej przygodzie w 3-ligowym japońskim Fujieda MYFC od roku 26-latek próbuje podbić ligę…Barbadosu. Jak na napastnika, którego w grze ze względu na swoje atrybuty w żaden sposób nie szło pominąć, który po rozegraniu paru sezonów mógł poszczycić się dryblingiem na poziomie „20”, techniką, szybkością i błyskotliwością „16” i pracowitością „18”, nie jest i nie będzie to raczej spełnienie piłkarskich marzeń. Z Kerlona, podobnie jak z Adu nic już nie będzie, a nam pozostało tylko wspominać wszystko to co obaj zrobili dla naszych zespołów: bramki, asysty, trofea, Złote Piłki.

A Wy, jakie talenty z Football Managera 2006 pamiętacie i wspominacie najlepiej?

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Kronika managera, czyli talenty Football Managera, którymi podbijałeś świat. Część I: Football Manager 2005.

Piątkowy wieczór, godzina 23:00. Za oknem deszcz, który od dobrych kliku godzin pada w najlepsze. Wszystkie spotkania piłkarskie zaplanowane na tenże dzień właśnie się zakończyły, więc co za tym idzie plany na resztę wieczoru ograniczyły się do minimum. Ze względu na studencki tryb życia sen to póki co ostatnia rzecz o jakiej myślę, więc nie zastanawiając się ani sekundy dłużej sięgam po najlepszą piłkarską grę w historii wszechświata. Sęk w tym, że nie mam na myśli najnowszego tworu EA Sports i Electronic Arts, oraz Konami, gdyż obie gry, które rywalizują ze sobą od niespełna 20 lat o miano najlepszej piłkarskiej gry w historii, w starciu z mistrzynią wśród mistrzyń i legendą wśród legend na starcie skazane są na nieuniknioną porażkę. Football Manager (do 2005 roku Championship Manager), bo o nim mowa, każdemu piłkarskiemu sympatykowi winien być znany równie dobrze co "Ojcze nasz", czy "Mazurek Dąbrowskiego". Niewyobrażalna ilość godzin jaką poświęciłem grając w popularnego „FM-a” prawdopodobnie już teraz oscyluje w granicy miliarda i cic nie wskazuje na to by liczba ta miała stanąć w miejscu. Mało tego, z dnia na dzień rośnie.

Po uruchomieniu gry i wczytaniu kariery, którą od dobrych kliku miesięcy kontynuuję, pierwsze co robię to poszukuję kolejnego diamentu do oszlifowania. Nie będę ukrywał – jestem wielkim zwolennikiem kupowania hurtowo młodych graczy, tak by w przyszłości mieć z nich jak najwięcej pożytku w pierwszym zespole. Swoją powinność realizuję od pierwszej edycji Football Managera i planuje kontynuować ją tak długo jak tylko będę w stanie utrzymać myszkę w dłoni. Przez moją „listę życzeń” przetoczyło się setki tysięcy zawodników wyselekcjonowanych przez najlepszych pracowników klubowych mających na celu znaleźć przyszły „wielki talent”. Duma i nieopisana radość tuż po zaobserwowaniu w „informacjach”, iż nasz młodzian osiągnął wcześniej wspomniany status sprawiają, że głód zdobywania kolejnych perełek jest coraz większy. „Określany jako nowy Franc Beckenbauer”, czy „lansowany jako nowy Rivaldo” to tylko jedne z nielicznych tytułów, które w trakcie rozgrywki dane było mi zaobserwować, a było ich naprawdę mnóstwo. Zresztą każdy szanujący się gracz doskonale wie o czym mówię.

Nie oznacza to jednak, że każdy co do joty młody rzemieślnik futbolowego rzemiosła zostaje od razu nowym Marodoną czy Pele. Przykład z życia wzięty - Michael Johnson - wychowanek Manchesteru City, środkowy pomocnik młodzieżowej reprezentacji Anglii. Poprzez nieprzeciętne występy w barwach "The Citizens" z miesiąca na miesiąc coraz mocniej pukał do drzwi pierwszej reprezentacji "Synów Albionu". Niezdrowy tryb życia połączony z notorycznymi kontuzjami sprawiły, że piłkarz określany swego czasu "nowym Gerrardem" został zmuszony zawiesić buty na kołku w wieku 24 lat.

Dla młodego, perspektywicznie rozwijającego się młodziaka dorosły świat piłki to szczyt marzeń. Szansa na zrobienie kariery nie zdarza się często, czasem potrzeba naprawdę sporo poświęcić, ażeby się w nim znaleźć. Niestety młodzi gracze często nie zdają sobie sprawy z konsekwencji jakie przypisane są im z tytułu zostania profesjonalnym piłkarzem, a nieustanna presja, rywalizacja i pieniądze to tylko jedne z wielu czynników powodujących, że po dziś dzień Evandro Roncatto, Freddy Adu, czy Kerlon nie są wymieniani jako najlepsi piłkarze na swoich pozycjach w swoim kraju, nie mówiąc już o Europie czy świecie. Chcąc się zmierzyć z brutalnym światem, który z zewnątrz wygląda na idealny i bezproblemowy, gracze zapominają nie tylko o zachowaniu trzeźwości umysłu, umiarze i rozsądku, ale nade wszystko o pokorze. Tej ostatniej - dla mnie najważniejszej cnoty moralnej, którą powinien charakteryzować się człowiek (nie tylko piłkarz) - brakuje u nastoletnich graczy po dziś dzień i nie zanosi się na to, by miało się to kiedykolwiek zmienić.

W dziesięcioczęściowym cyklu, poświęconym największym (moim zdaniem) talentom każdej części Football Managera, raz jeszcze będziemy mogli powrócić do tych jakże wspaniałych czasów, w trakcie których odkryte przez nas talenty lśniły swoim blaskiem pozwalając nam cieszyć się ich grą przez długie wirtualne lata kariery.

Na pierwszy ogień idzie Football Manager 2005, który swoją premierę zawdzięcza rozłamowi pomiędzy studiem Sports Interactive, a spółką Eidos Interactive, które do 2004 roku wspólnie produkowały serię gier Championship Manager. Kiedy oficjalnie 12 lutego 2004 roku SI ogłosiło przejęcie marki Football Manager dziewięć miesięcy później tj. 10 listopada, świat otrzymał grę niespotykaną do tej pory. Po odłączeniu Eidos utrzymał licencję na używanie nazwy „Championship Manager”, natomiast SI, które podpisało umowę z firmą Sega, zatrzymało bazę danych, kod i toolsety gry. Pierwszą zmianą (dla mnie osobiście jedną z lepszych) była możliwość zmiany każdego elementu graficznego gry, tworzenia nowych skórek, dodawania do gry stroi i herbów zespołów oraz zdjęć zawodników i sztabu szkoleniowego. Swego czasu sam zajmowałem się tworzeniem kits/face/logopacków i do dzisiaj nie wyobrażam sobie by w mojej grze miało ich zabraknąć. Drugim aspektem odróżniającym nowego FM-a od wcześniejszych wersji była możliwość prowadzenia rozgrywki w jednym z 5 tysięcy aktywnych zespołów z 51 krajów z całego świata. CM 03/04 legitymował się 96 ligami z 42 krajów i bazą danych na 200 tysięcy graczy z całego globu. Dodatkowo niezmiernie cieszył mnie wówczas fakt, iż wraz z wyjściem nowej serii nie zniknęły stare dobre „kuleczki”. Po dziś dzień – w erze trybu 3D – nadal mają swoich wiernych zwolenników, a nowinki techniczne niepotrzebnie tylko zapychające i obciążające wydajność komputera są zbędnym i nikomu niepotrzebnym dodatkiem.

Dość już liczb i zbędnego dywagowania, pora na konkrety!



Jak wiadomo dobry bramkarz w zespole to już połowa sukcesu dlatego Francisco Guillermo Ochoa spełniał w stu procentach moje oczekiwania względem młodziaka gotowego od razu spróbować swoich sił w pierwszym zespole. 19-letni wychowanek meksykańskiego America, którego cena wynosiła 2 mln euro do końca czerwca kontynuował swoją karierę w najsłabszym zespole Ligue 1 sezonu 2013/2014– Ajaccio. Tym czym 10 lat temu charakteryzował się w FM-ie Ochoa tj. świetna gra na linii, skoczność, refleks i gra w powietrzu pozostały mu do dnia dzisiejszego. Dzięki fenomenalnej postawie na tegorocznych Mistrzostwach Świata nie tylko zaskarbił sobie serca milionów kibiców na świecie, ale również znalazł nowy klub, w którym będzie mógł tylko potwierdzić klasę. Wraz z ostatnim dniem lipca podpisał 3-letni kontrakt z Malagą.

Moja linia obrony złożona z najlepszych perełek dzisiaj przypominałaby raczej obraz nędzy i rozpaczy, aniżeli mur obronny nie do przejścia. Jose Julian De la Cuesta: cena - 800 tys. euro plus wiek tj. 21 lat, rówieśnik Kolumbijczyka, Brazylijczyk Betao grający w Corinthians, wycenianym na zaledwie (!) 14 tys. euro, i 17-letni wychowanek Anderlechtu Bruksela - Anthony Vanden Borre - dostępnym za niewiele ponad 300 tys. (pierwotna kwota wynosiła 0 euro jednak chcąc podpisać z nim kontrakt trzeba było opłacić klauzulę za wyszkolenie). Posiadanie chociaż jednego z nich było psim obowiązkiem każdego z wirtualnych menadżerów chcących posiadać zawodnika nie tyle co młodego i perspektywicznego, ale nade wszystko gotowego wejść do podstawowego składu z marszu. 

Młody Belg już na samym starcie przypomina gladiatora zdolnego statystykami zbliżyć się do samego Daniego Alvesa, tudzież Maicona z najlepszych lat. Szkoda tylko, że swój nieprzeciętny talent urodzony w Likasi (dawny Zair przyp. red.) nie potrafił z gry przerzucić do realnego świata. Nieudane podboje we Włoszech (Fiorentina, Genoa) i Anglii (Portmosuth) skłoniły 26-latka do powrotu do swojego macierzystego klubu, którego szeregi opuścił w 2007 roku. 

Kolumbijczyk De la Cuesta (Bóg przez duże "B" w edycjach Championship Manager) to przypadek niemal identyczny co Belga. Swoją przygodę z piłką rozpoczynał w miejscowym Atlético Nacional, z którego w 2002 roku, mając niespełna 17 lat przeniósł się do egotycznej jak na Latynosa Austrii Wiedeń. Jako, że dołączył on w trakcie zimowego okna transferowego, a adaptacja nastolatka w pierwszej drużynie nie wyglądała najlepiej, po zakończeniu sezonu 2001/2002 ówczesny szkoleniowiec Walter Schachner postanowił wypożyczyć utalentowanego Kolumbijczyka do FC Untersiebenbrunn na resztę sezonu. Tam również nie pograł zbyt wiele (a w zasadzie ani minuty), więc by szukać jakichkolwiek szans na grę powrócił do swojego macierzystego klubu i kraju koksem i szmaragdami płynącym. Po kolejnym półroczu niestrudzony ciągłymi wojażami obrońca postanowił poszukać szczęścia w słonecznej Hiszpanii. Cadiz, Real Valladolid i Albacete okazały się szczytem możliwości zawodnika, który w FM-ie był jednym z najlepszych na swojej pozycji (oczywiście po późniejszym odpowiednim rozwinięciu swoich atrybutów). Obecnie po 3 latach przerwy i wcześniejszym rozwiązaniu kontaktu z Albacete 31-letni obecnie De la Cuesta broni barw kolumbijskiego Independiente Santa Fe.

Trzecim z obrońców, obok którego nie można było przejść obojętnie, był wychowanek Corinthians Sao Paolo, 21-letni Betao. Matko bosko częstochowsko - cóż to był za obrońca. Niezwykle skoncentrowany, emanujący spokojem, niezwykle szybki, silny, przy wzroście 1,80m nad wyraz skoczny. Reprezentujący obecnie brazylijskie Ponte Preta w swoim CV może pochwalić się 5-letnim epizodem w Dynamie Kijów w barwach którego rozegrał 106 spotkań, oraz półrocznymi przygodami w Santosie i Evian Thonon Gaillard.

Dwóch defensywnych pomocników umieszczonych w mojej jedenastce największych talentów obrało zgoła inny kierunek w swoich karierach, aniżeli trzej wcześniej wspomniani obrońcy. Pierwszy z nich – Fredy Guarin - gra na co dzień w Interze Mediolan, drugi – Alexandre Song – w FC Barcelonie. Nie trudno zaprzeczyć stwierdzeniu, że talenty przez nich posiadane zostały wykorzystane niemal w stu procentach. 18-letni Kolumbijczyk przykuł moją uwagę przede wszystkich fenomenalnymi „statami”, które niemal wszystkie wynosiły >10. Zapierające dech w piersiach stałe fragmenty gry połączone z imponującymi cechami mentalnymi plus cena, która mimo iż wyświetlała się nam jako 0€, po wpłaceniu rekompensaty wynosiła gdzieś w granicach 1 miliona. Jak dla mnie – największy talent Football Managera 2005. Z kolei Alex Song – podobnie jak Guarin – nie do końca piłkarsko spełniony. Ściągnięty przez samego Arsene’a Wengera w 2005 roku do Arsenalu z Bastii po przeprowadzce w 2012 roku do FC Barcelony zagubił formę na tyle poważnie, że chętnych na jego sprowadzenie trudno poszukać na palcach jednej ręki, tym bardziej, że miejsca w "Blaugranie" już dla niego nie ma. A Guarin? Po świetnym początku w Interze jego pozycja w zespole Nerrazzurich spadła dość znacząco - w ostatnich 10 ligowych spotkaniach były gracz Saint-Etinnie rozegrał raptem 203 minuty.

Teraz coś naprawdę z grubej rury. Pamiętacie 19-letniego czarnoskórego blondyna z Kaizer Chiefs imieniem Junior Khanye? Niezwykle błyskotliwy, obdarzony fenomenalnym dryblingiem, szybkością i techniką 29-latek dzisiaj kopie się rekreacyjnie (?) po czole w lidze… Suazi. Czyli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Gdy się spojrzy na dotychczasową karierę jednego z największych talentów FM 2005 trudno nie dojść do wniosku, że twórcy gry zbyt pochopnie wykreowali go na bożyszcze wirtualnych managerów. Po Kaizer Chiefs nasz bohater ciułał się po takich klubach jak Platinum Stars, Maritzburg United, United FC, by ostatecznie trafić do ligi państwa, którego populacja jest mniejsza niż ta w Warszawie.

Jako, że komputer jak na nastolatka dostałem dość późno, tak tylko poprzez pryzmat Football Managera mogę się wypowiadać odnośnie talentów z którymi miałem i mam przyjemność mieć styczność. Dlatego Ederson, który już za czasów Championship Managera robił furorę, poprzez właśnie kontynuatora kultowej serii został przeze mnie omówiony. Niestety tylko z opowieści kolegów mogłem się dowiedzieć, że wydane 5K €/$ za grającego wówczas w RS Futebol było i tak przepłaconym interesem, a później wygenerowane umiejętności pozwalałby zwrócić wydaną kwotę w setkach tysięcy razy. Brakujące ogniwo każdej niemal układanki taktycznej, ustawiony tuż za plecami klasycznej „9” spędzał mi sen z powiek za każdym razem gdy sprowadzałem go do swojej drużyny.

Podobnie było z Nélio José Lopes Rodrigues – czyli po prostu Nelio. Grający we Flamengo 20-latek (dzisiaj dobrze po 30-tce.) dał się poznać nie tylko z niskiej ceny – 500 tys €, ale nade wszystko techniki, dryblingu, dokładnego podania, wykończenia i ogromnej szybkości. Po 2-3 latach mieliśmy pretendenta do piłkarza sezonu z dwucyfrową liczbą bramek i asyst w każdym sezonie. Dzisiaj bliżej mu do zakończenia kariery niż zaliczenia chociażby jednego udanego sezonu. Jeszcze w 2014 roku można było dojrzeć go w składzie 3-ligowego brazylijskiego Duque de Caxias Futebol Clube, jednak teraz słuch po nim zaginął i najprawdopodobniej pracuje w brazylijskiej Biedronce na dziale z konserwami.

Ostatnią formacją, która pozostała do omówienia jest złożona z dwójki killerów formacja ataku, z Lebohangiem Mokoeną na czele. Jeśli akurat jakimś trafem miałeś niecałe 1,5 mln € zainkasowane w budżecie transferowym i dziwnym zbiegiem okoliczności szukałeś do swojego zespołu napastnika potrafiącego zapewnić w sezonie 20 i więcej bramek to nie mogłeś pominąć urodzonego w Soweto 8-krotnego reprezentanta RPA. Po prostu nie mogłeś! Bajeczne wykończenie, determinacja, przyśpieszenie i szybkość, gra głową. Mam pisać dalej? To tylko jedne z wielu atrybutów Mokoeny, które z czasem urastały do miana epickich. Jeśli chociaż raz nie sprowadziłeś go do swojego klubu wiedz, że trener z Ciebie był marny. 

Kiedy masz 16 lat i trafiasz do Bayernu Monachium wiedz, że coś się dzieje. Kiedy (przynajmniej w grze) wykazujesz się walecznością niczym sam Braveheart, a Twoja koncentracja jest porównywalna z tą samego Kasparowa wiedz, że będą z Ciebie ludzie. Tak przynajmniej mogli sądzić managerowie chcący podbić trenerską mapę świata ściągając do siebie grającego jeszcze do niedawna w Szachtiorze Karaganda, który sezon temu był blisko wyeliminowania naszych Szkockich przyjaciół z Glasgow z Champions League, Boruta Semlera. Od 10 czerwca Słoweniec reprezentuje barwy kazachskiego Akżajyk Orał. Gra na peryferiach Kazachstanu to z pewnością nie jest ziemia obiecana dla potencjalnego "wielkiego talentu" tym bardziej, jeśli w 2001 roku do klubu z Monachium sprowadzał go sam Ottmar Hitzfeld.

A Wy, jakie talenty z Football Managera 2005 pamiętacie i wspominacie najlepiej? 

niedziela, 2 lutego 2014

Miała być Hiszpania, były Indie


Rafał Murawski, bo o nim mowa, karnie przesunięty do zespołu rezerw Lecha Poznań dnia 20 stycznia 2014 roku z „ze względu na rażące złamanie regulaminu dyscyplinarnego”, jeszcze w czwartkowe popołudnie rozgrywał 45 minut w sparingowym spotkaniu drugiej drużyny „Kolejorza” w Baranowie (woj. Wielkopolskie) z IV-ligową Wartą Międzychód, by już w sobotę w najlepsze bawić się w gdyńskim klubie „Bollywood”.

Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic nadzwyczajnego, w końcu piłkarz też człowiek i na odrobinę przyjemności ma prawo sobie pozwolić, tym bardziej, w trudnych dla niego chwilach. Problem jednak w tym, że kiedy jego koledzy przebywają w słonecznej Hiszpanii, ładują na nowo baterie przed zbliżającą się wielkimi krokami rundą wiosenną T-Mobile Ekstraklasy, wylewają siódme poty by tylko przekonać do siebie trenera Rumaka były zawodnik Rubina Kazań czerpie garściami z tego, co zaserwuje mu wpatrzony i osłupiały na jego widok barman. W końcu nie na co dzień spotyka się zawodnika, od którego parę lat temu rozpoczynało się wyjściową jedenastkę nie tylko Lecha, ale również reprezentacji Polski.

Była godzina plus/minus 01:00, a impreza we wcześniej wspomnianym klubie w samym centrum Gdyni rozkręcała się na dobre. Stojąc przy barze w pewnym momencie dojrzałem gościa, który udając trzeźwego, z rękoma w kieszeni przemierzał parkiet w kierunku „wodopoju”;domniemam, że zapewne nie chciał się spytać o godzinę. Nie minęły dwa kwadranse, a ja z telefonem z wbudowanym aparatem 2.0 (sic!) próbowałem raz po raz uchwycić najlepsze ujęcie – nie boję się ująć tego sformułowania – nawalonego – Rafała Murawskiego. Bądźmy szczerzy – każdy potrafi odróżnić pijaną osobę od trzeźwej. Nie ważne jakby się maskowała, kryła z tym to i tak wiadomo, że sok z gumijagód przed chwilą skonsumowany został w ilości większej, aniżeli 50ml.
Jednak to co najciekawsze miało dopiero nadejść. Kiedy po raz kolejny „bezczelnie” paradowałem z moim „iPhonem” stanąłem od RM na odległość równą długości ręki w momencie, kiedy zawodnik Lecha dyskutował z jednym z moich kolegów. Ten widząc, iż próbuję zrobić mu kolejne kompromitujące zdjęcie (akurat wówczas telefon trzymałem  na wysokości kieszeni od spodni) wziął moją głowę i szepnął  do nastawionego ucha, cytuję:

- Jeśli jeszcze raz wyjmiesz ten telefon to przysięgam, że Ci przypierdolę.

Będę szczery – wziąłem jego „groźbę” na poważnie. Kto wie co takiego przyjdzie do głowy, tym bardziej w stanie nietrzeźwym. Lubię swoje uzębienie, a w kalendarzu nie miałem w planach bijatyki z pijanym piłkarzyną nie tolerującego paparazzich. Odszedłem grzecznie z bananem na twarzy, a pan Murawski bawił się na dobre dalej nie bacząc na to kim jest i co/kogo sobą reprezentuje.

W tym momencie trzeba zadać pytanie – czy zawodnik Lecha ma w sobie chociaż cząstkę profesjonalizmu? Już nie chodzi o picie alkoholu (wyrzucenie ze zgrupowania pierwszej drużyny Lecha podobno ma również podłoże alkoholowe) w miejscu, w którym robi to niemal każdy. Chodzi bardziej o zachowanie trzeźwości umysłu i przyjęcie postawy obojętnej na to co się dzieje dookoła czyt. „wszyscy wiedzą kim jestem, więc będę się zachowywał neutralnie”. Niestety w tym przypadku jednego jak i drugiego zabrakło, a cała sytuacja potwierdziła tylko tezę, że wcześniej czy później w pewnym momencie każdego piłkarzowi uderza sodówa do głowy.

Za dwa tygodnie startuje liga, a przygotowania do obudowy swojej postawy (nie tylko czysto fizycznej) w oczach trenera Mariusza Rumaka idą w nie tym kierunku co trzeba. Jak widać zgrupowanie w Hiszpanii „Muraś" potrafił zastąpić równie słonecznymi Indiami. Dla jego dobra niech okaże się to wycieczka w obie strony, gdyż pociąg do pierwszej drużyny Lecha może nie tylko się spóźnić, ale nie przyjechać w ogóle.

czwartek, 16 stycznia 2014

Jemu wygrać nie kazano.

Sporo czasu minęło od ostatniego wpisu - to fakt - jednak nie mam zamiaru rozczulać się nad powodami i podobnego typu wymówkami, gdyż szkoda cennego czasu. Głównym powodem by nabazgrać i posklejać w całość kilka akapitów była niedawna gala Złotej Piłki przyznawanej – tutaj uwaga – najlepszemu zawodnikowi za sezon 2012/2013, lub kto jak woli rok kalendarzowy 2013. Na polu bitwy jako ostatni ostali się: Frank Ribery, Cristiano Ronaldo, Lionel Messi. Tylko jeden z nich nie zdobył niczego ze swoim klubem we wcześniej wspomnianym sezonie, jednakowoż palcem nie zamierzam go wskazywać, gdyż jest to zwyczajnie niegrzeczne. Mimo wszystko wyprzedzę fakty – zwyciężył Portugalczyk z procentową ilością głosów wynoszącą 27,99%. Dla niektórych jest to dowód uznania za fenomenalny sezon asa Realu Madryt zarówno w klubie jak i w reprezentacji, która dopiero w barażach zdołała pokonać w dwumeczu reprezentację Szwecji. 

Na krótką chwilę spróbuję zamknąć temat CR7, gdyż tematem przewodnim niniejszego tekstu jest bohater zdjęcia z samej góry. Bohater, który nie wiedząc czemu nie wygrał najcenniejszej indywidualnej statuetki dla piłkarza, gdyż z góry był na przegranej pozycji. 

Bezapelacyjny lider obecnie najlepszej drużyny piłkarskiej na świecie, najlepszy piłkarz sezonu 2012/2013, pięć pucharów zdobytych w 2013 roku. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione osiągnięcia nie trudno było wskazać (jeszcze dwa miesiące temu) głównego pretendenta do zdobycia Ballon d'Or za rok ubiegły. Dlaczego dwa miesiące? Otóż pod koniec października na dobre rozpoczęła się kampania pt: „Złota Piłka (tylko) dla Cristiano Ronaldo”. Kampania, która – o zgrozo - została na dobre rozpoczęta przez samego…Seppa Blattera i jego kontrowersyjną wypowiedź podczas wizyty na Uniwersytecie Oksfordzkim, w trakcie której 77-letni Szwajcar bez żadnych oporów wyżej docenił umiejętności i styl bycia pewnego Argentyńczyka z Barcelony (nie, nie Javiera Mascherano). Jako zwierzchnik największej organizacji piłkarskiej globu, który jakby nie było w język powinien się wówczas ugryźć, oczywiście po całym zamieszaniu posypał głowę popiołem, sprostował to i owo, po czym w ramach zadośćuczynienia…przedłużył klika dni później głosowania na wybór przyszłego laureata Złotej Piłki Anno domini 2013 tłumacząc się ZBYT MAŁĄ LICZBĄ GŁOSÓW PRZESŁANYCH DO DNIA 20 LISTOPADA. Nie byłoby w tym nic dziwnego i budzącego kontrowersji gdyby nie pewien znaczący fakt, a mianowicie to, iż dzień wcześniej CR7 w rewanżowym spotkaniu w ramach kwalifikacji do Mistrzostw Świata 2014 zgwałcił Szwecję bez masła eliminując tym samym Trzy Korony i fenomenalnego Zlatana Ibrahimovicia czyniąc tym samym z siebie Boga Bogów i głównego kandydata do zwycięstwa w końcowym rozrachunku o Złotą Piłkę.

Wszystko ładnie, pięknie tylko jednego nie jestem w stanie pojąć: czy dziennikarze, kapitanowie reprezentacji i selekcjonerzy z 209 (!) federacji piłkarskich zrzeszonych w strukturach FIFA mieli aż tak mało czasu aby przesłać swoje głosy w danym terminie? Pierwszy raz w historii (jeśli ktoś zna podobny przypadek poprawcie mnie) głosowania został przesunięty termin o dokładnie 10 dni w trakcie którego nota bene można było zmieniać swoje pierwotne głosy.

Kilka dni po wypowiedzi strenika FIFA świat obiegła sensacyjna wiadomość: „Cristiano Ronaldo nie pojedzie na galę Złotej Piłki!”. Przypadek czy celowa zagrywka? Zamknijmy na chwilę oczy i przenieśmy się do 16 listopada (dzień po rzekomym odmówieniu pojechania na galę ZP) i wyobraźmy sobie taką sytuację:

Sepp Blatter (SB): Witaj Cristiano. Chciałem Cię serdecznie przeprosić za moje słowa. Wcale tak nie myślę.

Cristiano Ronaldo (CR): Witam pana prezesa. Przyjmuję przeprosiny, jednak decyzji nie zmienię. Do Zurychu nie pojadę.

SB: Nie wygłupiaj się Cris, naprawię to.

CR: Niby w jaki sposób?

SB: Przełożę głosowanie o klika dni, pozwolę zmienić dotychczasowe głosy, a Ty znając życie strzelisz hat-tricka ze Szwecją i awansujesz na mundial.

CR: Nie wierzę Ci.

SB:  Uwierz. Wiem, że Ci przykro, ale tylko tak mogłem sprawić by rozpoczęła się akcja odnośnie przyznania Ci ZP. Nie oszukujmy się. Faworytem od początku jest Ribery. Przecież zależy Ci na Złotej Piłce.

CR: Może i masz rację. Zastanowię się. Żegnaj Sepp.

SB: Pa, Cris.

Czy tak poniekąd mogła wyglądać rozmowa Portugalczyka ze Szwajcarem? Tego rzecz jasna się nie dowiemy, jednak nie zmienia to faktu, że nagła zmiana decyzja i chęć ponownego uczestnictwa w poniedziałkowej gali jest mocno zastanawiająca.

Wróćmy jednak do bohatera, która również przeze mnie poniekąd pozostał w cieniu – Franka Ribery’ego. Francuz, który otwarcie deklarował, iż w razie ewentualnego niewygrania Ballon d’Or będzie niezwykle rozczarowany, może bez najmniejszych wątpliwości czuć się pokrzywdzonym na 145 sposobów. W końcu to gracz Bayernu jako jedyny z trójki finalistów uniósł w 2013 roku więc pucharów aniżeli dwaj konkurencji grający na co dzień w Primera Division. Co więcej, pod koniec sierpnia na gali UEFA w Nyonie w trakcie losowania fazy grupowej Champions League to lewoskrzydłowy reprezentacji „Trójkolorowych” zyskał uznania wśród dziennikarzy federacji krajów członkowskich UEFA. Zawodnik Bayernu zyskał 36 głosów, natomiast Ronaldo… całe 3 (słownie „trzy”) głosy. W głosowaniu (dziennikarzy) na Złotą Piłkę przewaga Francuza nie była już tak oczywista (79 (głosy za 5 punktów) do 48 na korzyść Francuza.

W tym miejscu zadaje pytanie: skoro triumfator (wówczas) 4 pucharów (klubowe mistrzostwo świata Bayern zdobył po drugim terminie składania głosów) zostaje uznany za najlepszego piłkarza sezonu 2012/2013 to w jaki sposób cztery miesiące później zajmuje on trzecie? Czy naprawdę CZTERY miesiące bardzo dobrej gry Ronaldo były w stanie przyćmić jedenaście miesięcy najlepszego sezonu w karierze Ribery’ego na tyle by znalazł się on nawet za samym Lionelem Messim?

Nie kwestionuje pod żadnym pozorem piłkarskich umiejętności CR7, co to, to nie. Dla wszystkich jest (powinien być) to współczesny piłkarz idealny pod każdym względem. Piłkarz jedyny w swoim rodzaju, profesjonalista od A do Z. Rekordy bite co chwila zasługują na laury, może i nawet na Złotą Piłkę, jednak (nie)stety nie za rok 2013. On należał tylko to Bayernu i tylko do Franka Ribery’ego.

środa, 30 stycznia 2013

Goodbye, Mario!



To, co jeszcze kilka dni temu wydawało się niemożliwe, tak w dniu wczorajszym świat obiegła sensacyjna wiadomość: Mario Balotelli po 2,5-letniej przygodzie w Manchesterze City przechodzi do AC Milan.

Nie ma żadnych negocjacji jeśli chodzi o Mario. Żaden klub nie przedstawił niczego konkretnego, nie było też żadnych spotkań. To wszystko przypomina opowieści braci Grimm. Manchester City nie sprzeda Mario Balotellego, nie mają nawet takiego zamiaru. Szanse na jego odejście są praktycznie zerowe. Mario nie został również wyceniony przez klub. 37 milionów funtów nie jest prawdziwą ceną. Właściciele doceniają tego zawodnika i nie chcą go sprzedawać. Balotelli jest bardzo cichy. Oczywiście nie jest zadowolony z tego, iż nie gra. Na pewno nie jest jednak zgniłym jabłkiem.

Dokładnie tymi słowami jeszcze tydzień temu agent krnąbrnego Włocha, Mino Raiola, próbował przekonać nas wszystkich naiwnych, że miejsce i dalsza kariera „Super Mario” to tylko i wyłącznie niebieska część Manchesteru. Nic bardziej mylnego. Ten, kto czytał „Ja, Ibra. Moja historia” wie, że osoba Mino Raioli to postać w świecie piłkarskim na tyle nietuzinkowa, charyzmatyczna i wyjątkowa, że słowa przez niego wypowiadane nieraz nie miały najmniejszego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Tak było chociażby w przypadku Szweda, którego Raiola przed późniejszym wypożyczeniem do Milanu uznał za piłkarza, który na wypożyczenie absolutnie nigdy nie pójdzie.

Myślę, że to misja niemożliwa do wykonania. Barcelona jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce go sprzedawać, Guardiola także. Zainteresowanie Milanu, tak jak i wszystkich innych klubów, które chcą Zlatana, to dla nas honor. Jesteśmy zadowoleni, że Berlusconi i Galliani wysoko oceniają Ibrę, ale to niemożliwe by Zlatan grał dla Milan. Wykluczam także wypożyczenie, bo to nie jest piłkarz, którego się wypożycza. Mogę kategorycznie stwierdzić, że Ibrahimović nie opuści Barcelony. Jest przyzwyczajony do walki o miejsce w składzie, więc nie będzie to dla niego żaden problem

Odejście Balotellego do Mediolanu, który w sercu Mario zajmuje (podobno) szczególne miejsce to dla Premier League wielka strata. Czy sportowa? Można polemizować. Kilkukrotnie mogliśmy być świadkami jego najwyższego kunsztu piłkarskiego, jednak czy ktoś naprawdę o nich pamięta w obliczu wybryków i incydentów, które raz po raz przewijały się w mediach na całym świecie? A to spalona łazienka, tam z kolei nieudolna próba założenia narzutki w trakcie przedmeczowej rozgrzewki, czy w końcu masa czerwonych kartek spowodowana chwilowym odejściem od racjonalnego myślenia.

Nie mam najmniejszego zamiaru znęcać się psychicznie nad czarnoskórym piłkarzem rodem z Palermo, gdyż uważam, że futbol piłkarskich wariatów po prostu potrzebuje. Jego odejście do stolicy Lombardii wyjdzie mu jednak na dobre nie tylko od strony piłkarskiej, ale również prywatnej. W Manchesterze, jak wiemy z opowieści Carlosa Teveza:

Manchester jest nudny, nie wrócę tam nawet na wakacje!

Natomiast Mediolan? Toż to istny raj na ziemi. Całonocne Bunga-Bunga w co drugim nocnym klubie to wręcz zachęta dla 22-letniego napastnika, który jak wiemy nie raz nie dwa w tego typu lokalach bywał.

Pobyt Balotellego na Etihad Stadium można potraktować jako dwu i pół letnią szkołę dla dzieci z problemami wychowawczymi z językiem angielskim i wychowaniem fizycznym na poziomie rozszerzonym. Niby czegoś się z języka „
Synów Albionu” nauczył, niby w piłkę trochę pograł, wygrał nawet 3 puchary, ale czy tak naprawdę wyniósł coś z niej pożytecznego? Nie mówię o wiedzy z zakresu rzucania rzutkami do młodszych adeptów sztuki piłkarskiego rzemiosła z akademii Manchesteru City, czy wchodzenia w szarpaninę z własnym trenerem. Mam tu na myśli bardziej piłkarską dojrzałość, pokorę, szacunek dla rywala (i samego siebie), zapoznanie się z nowa kulturą, obyczajami. 

Są piłkarze, którzy szansę jaką dostał Mario wzięliby z otwartymi ramionami próbując ją wykorzystać najlepiej jak się tylko da. Drogocenne doświadczenie z pobytu w jednym z najlepszych klubów Europy, z najlepszymi piłkarzami na świecie to coś, co drugi raz może się już nie powtórzyć. Mario doskonale o tym wie, jednak kompletnie się tym nie przejmuje. Robi swoje i bez względu na wszystko idzie na przód nie patrząc w przeszłość. Można przypuszczać, że w tym momencie jest w drodze do Mediolanu, śmieje się pod nosem i powoli układa przemówienie na konferencję prasową z okazji swojego zaprezentowania w nowym klubie. W języku włoskim rzecz jasna. 

Milan to klub moich marzeń. Od małego chciałem w nim grać i moje życzenie w końcu się spełniło. Już nie mogę się doczekać, aż będę mógł założyć trykot Rossonerich. Jestem przeogromnie szczęśliwy. Forza Milan!

wtorek, 29 stycznia 2013

Quo vadis, Newcastle?



Jak już się przyjęło, raz na jakiś czas - dokładnie od 1957 roku - francuską Ligue 1 dopada epidemia zwana potocznie africacupofnations. W wolnym tłumaczeniu - Puchar Narodów Afryki. Dla szkoleniowców tamtejszej ligi to prawdziwa zmora. Turniej rozgrywany tym razem w Republice Południowej Afryki - gospodarza niedawnych Mistrzostw Świata z 2010 roku - zmusił aż 40 zawodników do upuszczenia swoich zespołów by na czas bliżej (nie)określony reprezentowali swoje kraje w walce o prym na Czarnym Lądzie.

Jednak rok 2013, a dokładnie jego początek, to okres jeszcze bardziej niebezpieczny niż mogłoby się wydawać. Okres, który po dzień dzisiejszy spędza sen z powiek każdemu szkoleniowcowi pracującemu w kraju na Sekwaną, który samą nazwą budzi grozę i strach. Mercato. I tym razem nie chodzi o groźnego wirusa, tudzież złowrogiego bakcyla czekającego tuż za rogiem chcącego zainfekować wszystko co trafi po drodze, tylko okres w trakcie którego menadżerowie, skauci, dyrektorzy sportowi z całego świata czyhają na transferowe okazje mające na celu wzmocnić, tudzież uzupełnić kadrowo swoje zespoły.

Dla jednego klubu miesiąc styczeń mógłby trwać - mówiąc kolokwialnie - do usranej śmierci. W przeciwieństwie dla popularnych "żabojadów". Dlaczego? Odpowiedź na pierwszy rzut oka – biorąc pod uwagę ruchy transferowe tajemniczego zespołu w ciągu ostatnich tygodni - wydaje się dosyć prosta, aczkolwiek dla niektórych wręcz przeciwnie. Oprócz wspomnianego wcześniej africacupofnations istnieje jeszcze bardziej niebezpieczny i coraz częściej występujący wirus, o jakże dźwięcznej nazwie: alanos padrewus. W porównaniu do swojego afrykańskiego kolegi jego angielski odpowiednik działa w sposób częstszy, wzmożony i radykalny. Dwa razy do roku, bez najmniejszych skrupułów bezpowrotnie „porywa” piłkarzy z ligi francuskiej siejąc postrach i zamęt w sposób niewytłumaczony i karygodny.

Niewiadomo po dzień dzisiejszy co jest jego przyczyną, jednak pewnym jest, że jeszcze przez jakiś czas będziemy świadkami jego złowieszczych ataków zastanawiając się dodatkowo, czy istnieje granica jego nikczemnych macek.

Od 1892 roku w Newcastle United – bo o nim mowa – do 2010 roku (118 lat) przez kadrę popularnych „Srok” przewinęło się 15 piłkarzy legitymujących się francuskim obywatelstwem (jako zadeklarowanych do gry w barwach „Trójkolorowych”). Nie jest to porywająca liczba zważywszy na renomę i historię klubu z nad rzeki Tyne, jednak nikt nie powiedział, że ilość zagranicznych piłkarzy musi być z góry określona. Los chciał, a w zasadzie protoplasta wirusa alanosa padrewusa, Alan Padrew - menadżer Newcastle, że obecnie historia nijak ma się do teraźniejszości, a przyjęta strategia: na pohybel tym, którzy myślą, że nie można zbudować zespołu z zawodników tej samej narodowości w zupełnie innej lidze nie musi oznaczać ewentualnej kompromitacji i powodu do wstydu.

Sezon 2010/2011 to bez wątpienia przełom dla dzisiejszej ekipy prowadzonej przez 51-letniego Anglika. Wówczas to, po raz pierwszy dał o sobie znać złowrogi wirus z Wysp Brytyjskich. Wypożyczony przed dwoma laty z Olympique Marsylia Hatem Ben Arfa rozpoczął cykl „porwań”, które w przeciągu dwóch lata osiągnęły liczbę podobną do tej, która zatrzymała się przed sprowadzeniem do klubu wychowanka Olympique Lyon. Obecnie (stan na 29 stycznia 2013 roku) w kadrze „Srok” możemy znaleźć 9 innych, którzy w przeciągu 2 lat podążyło drogą swojego rodaka. Tylko tej zimy na St.James's Park zagościło 5 Francuzów i wcale nie powiedziane, że liczba ta nie ulegnie zmianie. Do zamknięcia zimowego Mercato pozostały jeszcze dwa dni, a jak wiemy z historii spektakularne transfery ostatnich godzin okienka to "chleb powszedni". 

W samej Ligue 1 występuje drużyna, która w swoich szeregach ma raptem jednego zawodnika więcej, aniżeli klub z Premier League – Rennes. Są też kluby: Nancy i Sochaux, które mają w składzie 12 Francuzów. Czy to przypadek, że właśnie taki kierunek objął alanos padrewus? Czy kryje się za tym jakaś tajemnicza, nikomu nieznana sympatia Alana Pardewa wobec Republiki Francuskiej? Tłumaczenia, że „to czysty przypadek, że tacy a nie inni zawodnicy do nas przychodzą bowiem liczy się tylko to, że są dobrzy”, to moim skromnym zdaniem zwykłe lanie wody, gdyż piłkarze z tego co wiem występują nie tylko we Francji, ale również w Hiszpanii, Włoszech, tudzież Polsce, a znalezienie ich i pozyskanie wcale nie musi ograniczać się stricte do jednego kraju.

Nie żebym miał o to do Anglika pretensję. Nic z tych rzeczy. Zastanawiam się tylko, czy aby droga obrana przez Anglika sprawdzi się na tyle, aby później nie okazało się, że w Premier League będziemy mieli powtórkę z brazylijskiej Pogoni Szczecin pana Ptaka, która skończyła  się szybciej aniżeli się zaczęła. Kupowanie z rozsądkiem i tzw. na pałę to drogi, które dzieli bardzo cienka granica. Granica, która już nieraz okazywała się bezlitosna nawet dla tych, których prawa nie miała dopaść.