Piątkowy
wieczór, godzina 23:00. Za oknem deszcz, który od dobrych kliku godzin pada w
najlepsze. Wszystkie spotkania piłkarskie zaplanowane na tenże dzień właśnie
się zakończyły, więc co za tym idzie plany na resztę wieczoru ograniczyły się
do minimum. Ze względu na studencki tryb życia sen to póki co ostatnia rzecz o
jakiej myślę, więc nie zastanawiając się ani sekundy dłużej sięgam po najlepszą
piłkarską grę w historii wszechświata. Sęk w tym, że nie mam na myśli
najnowszego tworu EA Sports i Electronic Arts, oraz Konami, gdyż obie gry,
które rywalizują ze sobą od niespełna 20 lat o miano najlepszej piłkarskiej gry
w historii, w starciu z mistrzynią wśród mistrzyń i legendą wśród legend na starcie skazane są na nieuniknioną porażkę.
Football Manager (do 2005 roku Championship Manager), bo o nim mowa, każdemu
piłkarskiemu sympatykowi winien być znany równie dobrze co "Ojcze nasz", czy "Mazurek Dąbrowskiego". Niewyobrażalna ilość godzin jaką poświęciłem grając w
popularnego „FM-a” prawdopodobnie już teraz oscyluje w granicy miliarda i cic
nie wskazuje na to by liczba ta miała stanąć w miejscu. Mało tego, z dnia na
dzień rośnie.
Po
uruchomieniu gry i wczytaniu kariery, którą od dobrych kliku miesięcy
kontynuuję, pierwsze co robię to poszukuję kolejnego diamentu do oszlifowania.
Nie będę ukrywał – jestem wielkim zwolennikiem kupowania hurtowo młodych
graczy, tak by w przyszłości mieć z nich jak najwięcej pożytku w pierwszym
zespole. Swoją powinność realizuję od pierwszej edycji Football Managera i planuje kontynuować ją tak długo jak tylko będę w stanie utrzymać myszkę w
dłoni. Przez moją „listę życzeń” przetoczyło się setki tysięcy zawodników
wyselekcjonowanych przez najlepszych pracowników klubowych mających na celu
znaleźć przyszły „wielki talent”. Duma i nieopisana radość tuż po
zaobserwowaniu w „informacjach”, iż nasz młodzian osiągnął wcześniej wspomniany
status sprawiają, że głód zdobywania kolejnych perełek jest coraz większy.
„Określany jako nowy Franc Beckenbauer”, czy „lansowany jako nowy Rivaldo” to
tylko jedne z nielicznych tytułów, które w trakcie rozgrywki dane było mi
zaobserwować, a było ich naprawdę mnóstwo. Zresztą każdy szanujący się gracz
doskonale wie o czym mówię.
Nie
oznacza to jednak, że każdy co do joty młody rzemieślnik futbolowego rzemiosła
zostaje od razu nowym Marodoną czy Pele. Przykład z życia wzięty - Michael
Johnson - wychowanek Manchesteru City, środkowy pomocnik młodzieżowej
reprezentacji Anglii. Poprzez nieprzeciętne występy w barwach "The Citizens" z miesiąca na miesiąc coraz mocniej pukał do drzwi
pierwszej reprezentacji "Synów Albionu". Niezdrowy tryb życia połączony z notorycznymi kontuzjami sprawiły, że piłkarz określany swego czasu "nowym
Gerrardem" został zmuszony zawiesić buty na kołku w wieku 24 lat.
Dla
młodego, perspektywicznie rozwijającego się młodziaka dorosły świat piłki to
szczyt marzeń. Szansa na zrobienie kariery nie zdarza się często, czasem
potrzeba naprawdę sporo poświęcić, ażeby się w nim znaleźć. Niestety młodzi
gracze często nie zdają sobie sprawy z konsekwencji jakie przypisane są im z tytułu zostania profesjonalnym piłkarzem, a nieustanna presja, rywalizacja i pieniądze to tylko jedne z wielu czynników powodujących, że po dziś dzień
Evandro Roncatto, Freddy Adu, czy Kerlon nie są wymieniani jako najlepsi
piłkarze na swoich pozycjach w swoim kraju, nie mówiąc już o Europie czy
świecie. Chcąc się zmierzyć z brutalnym
światem, który z zewnątrz wygląda na idealny i bezproblemowy, gracze zapominają
nie tylko o zachowaniu trzeźwości umysłu, umiarze i rozsądku, ale nade wszystko
o pokorze. Tej ostatniej - dla mnie najważniejszej cnoty moralnej, którą powinien
charakteryzować się człowiek (nie tylko piłkarz) - brakuje u nastoletnich
graczy po dziś dzień i nie zanosi się na to, by miało się to kiedykolwiek
zmienić.
W dziesięcioczęściowym cyklu, poświęconym największym (moim zdaniem) talentom każdej części Football Managera, raz jeszcze będziemy mogli powrócić do tych jakże wspaniałych czasów, w trakcie których odkryte przez nas talenty lśniły swoim blaskiem pozwalając nam cieszyć się ich grą przez długie wirtualne lata kariery.
Na
pierwszy ogień idzie Football Manager 2005, który swoją premierę zawdzięcza
rozłamowi pomiędzy studiem Sports Interactive, a spółką Eidos Interactive,
które do 2004 roku wspólnie produkowały serię gier Championship Manager. Kiedy
oficjalnie 12 lutego 2004 roku SI ogłosiło przejęcie marki Football Manager
dziewięć miesięcy później tj. 10 listopada, świat otrzymał grę niespotykaną do
tej pory. Po odłączeniu Eidos utrzymał licencję na używanie nazwy „Championship
Manager”, natomiast SI, które podpisało umowę z firmą Sega, zatrzymało bazę
danych, kod i toolsety gry. Pierwszą
zmianą (dla mnie osobiście jedną z lepszych) była możliwość
zmiany każdego elementu graficznego gry, tworzenia nowych skórek, dodawania do
gry stroi i herbów zespołów oraz zdjęć zawodników i sztabu szkoleniowego. Swego
czasu sam zajmowałem się tworzeniem kits/face/logopacków i do dzisiaj nie
wyobrażam sobie by w mojej grze miało ich zabraknąć. Drugim aspektem odróżniającym
nowego FM-a od wcześniejszych wersji była możliwość prowadzenia rozgrywki w
jednym z 5 tysięcy aktywnych zespołów z 51 krajów z całego świata. CM 03/04
legitymował się 96 ligami z 42 krajów i bazą danych na 200 tysięcy graczy z
całego globu. Dodatkowo niezmiernie cieszył mnie wówczas fakt, iż wraz z
wyjściem nowej serii nie zniknęły stare dobre „kuleczki”. Po dziś dzień – w
erze trybu 3D – nadal mają swoich wiernych zwolenników, a nowinki techniczne
niepotrzebnie tylko zapychające i obciążające wydajność komputera są zbędnym i
nikomu niepotrzebnym dodatkiem.
Dość
już liczb i zbędnego dywagowania, pora na konkrety!
Jak
wiadomo dobry bramkarz w zespole to już połowa sukcesu dlatego Francisco Guillermo Ochoa spełniał w stu procentach moje oczekiwania względem młodziaka
gotowego od razu spróbować swoich sił w pierwszym zespole. 19-letni wychowanek
meksykańskiego America, którego cena wynosiła 2 mln euro do końca czerwca kontynuował swoją
karierę w najsłabszym zespole Ligue 1 sezonu 2013/2014– Ajaccio. Tym czym 10 lat
temu charakteryzował się w FM-ie Ochoa tj. świetna gra na linii, skoczność,
refleks i gra w powietrzu pozostały mu do dnia dzisiejszego. Dzięki fenomenalnej
postawie na tegorocznych Mistrzostwach Świata nie tylko zaskarbił sobie serca
milionów kibiców na świecie, ale również znalazł nowy klub, w którym będzie
mógł tylko potwierdzić klasę. Wraz z ostatnim dniem lipca podpisał 3-letni
kontrakt z Malagą.
Moja
linia obrony złożona z najlepszych perełek dzisiaj
przypominałaby raczej obraz nędzy i rozpaczy, aniżeli mur obronny nie do
przejścia. Jose Julian De la Cuesta: cena - 800 tys. euro plus wiek tj. 21
lat, rówieśnik Kolumbijczyka, Brazylijczyk Betao grający w Corinthians,
wycenianym na zaledwie (!) 14 tys. euro, i 17-letni wychowanek Anderlechtu
Bruksela - Anthony Vanden Borre - dostępnym za niewiele ponad 300 tys.
(pierwotna kwota wynosiła 0 euro jednak chcąc podpisać z nim kontrakt trzeba było
opłacić klauzulę za wyszkolenie). Posiadanie chociaż jednego z nich było psim
obowiązkiem każdego z wirtualnych menadżerów chcących posiadać zawodnika nie
tyle co młodego i perspektywicznego, ale nade wszystko gotowego wejść do
podstawowego składu z marszu.
Młody Belg już na samym starcie przypomina gladiatora zdolnego statystykami zbliżyć się do samego Daniego Alvesa, tudzież Maicona z najlepszych lat. Szkoda tylko, że swój nieprzeciętny talent urodzony w Likasi (dawny Zair przyp. red.) nie potrafił z gry przerzucić do realnego świata. Nieudane podboje we Włoszech (Fiorentina, Genoa) i Anglii (Portmosuth) skłoniły 26-latka do powrotu do swojego macierzystego klubu, którego szeregi opuścił w 2007 roku.
Młody Belg już na samym starcie przypomina gladiatora zdolnego statystykami zbliżyć się do samego Daniego Alvesa, tudzież Maicona z najlepszych lat. Szkoda tylko, że swój nieprzeciętny talent urodzony w Likasi (dawny Zair przyp. red.) nie potrafił z gry przerzucić do realnego świata. Nieudane podboje we Włoszech (Fiorentina, Genoa) i Anglii (Portmosuth) skłoniły 26-latka do powrotu do swojego macierzystego klubu, którego szeregi opuścił w 2007 roku.
Kolumbijczyk
De la Cuesta (Bóg przez duże "B" w edycjach Championship Manager) to przypadek niemal identyczny co Belga. Swoją przygodę z piłką
rozpoczynał w miejscowym Atlético Nacional, z którego w 2002 roku, mając
niespełna 17 lat przeniósł się do egotycznej jak na Latynosa Austrii Wiedeń. Jako,
że dołączył on w trakcie zimowego okna transferowego, a adaptacja nastolatka w
pierwszej drużynie nie wyglądała najlepiej, po zakończeniu sezonu 2001/2002
ówczesny szkoleniowiec Walter Schachner postanowił wypożyczyć utalentowanego
Kolumbijczyka do FC Untersiebenbrunn na resztę sezonu. Tam również nie pograł
zbyt wiele (a w zasadzie ani minuty), więc by szukać jakichkolwiek szans na grę
powrócił do swojego macierzystego klubu i kraju koksem i
szmaragdami płynącym. Po kolejnym półroczu niestrudzony ciągłymi wojażami
obrońca postanowił poszukać szczęścia w słonecznej Hiszpanii. Cadiz, Real
Valladolid i Albacete okazały się szczytem możliwości zawodnika, który w FM-ie
był jednym z najlepszych na swojej pozycji (oczywiście po późniejszym
odpowiednim rozwinięciu swoich atrybutów). Obecnie po 3 latach przerwy i
wcześniejszym rozwiązaniu kontaktu z Albacete 31-letni obecnie De la Cuesta
broni barw kolumbijskiego Independiente Santa Fe.
Trzecim
z obrońców, obok którego nie można było przejść obojętnie, był wychowanek
Corinthians Sao Paolo, 21-letni Betao. Matko bosko częstochowsko - cóż to był
za obrońca. Niezwykle skoncentrowany, emanujący spokojem, niezwykle szybki,
silny, przy wzroście 1,80m nad wyraz skoczny. Reprezentujący obecnie brazylijskie
Ponte Preta w swoim CV może pochwalić się 5-letnim epizodem w Dynamie Kijów w
barwach którego rozegrał 106 spotkań, oraz półrocznymi przygodami w Santosie i
Evian Thonon Gaillard.
Dwóch
defensywnych pomocników umieszczonych w mojej jedenastce największych talentów
obrało zgoła inny kierunek w swoich karierach, aniżeli trzej wcześniej
wspomniani obrońcy. Pierwszy z nich – Fredy Guarin - gra na co dzień w Interze
Mediolan, drugi – Alexandre Song – w FC Barcelonie. Nie trudno zaprzeczyć
stwierdzeniu, że talenty przez nich posiadane zostały wykorzystane niemal w stu procentach. 18-letni Kolumbijczyk
przykuł moją uwagę przede wszystkich fenomenalnymi „statami”, które niemal wszystkie wynosiły >10. Zapierające dech w piersiach stałe fragmenty gry
połączone z imponującymi cechami mentalnymi plus cena, która mimo iż
wyświetlała się nam jako 0€, po wpłaceniu rekompensaty wynosiła gdzieś w granicach
1 miliona. Jak dla mnie – największy talent Football Managera 2005. Z kolei
Alex Song – podobnie jak Guarin – nie do końca piłkarsko spełniony.
Ściągnięty przez samego Arsene’a Wengera w 2005 roku do Arsenalu z Bastii po przeprowadzce
w 2012 roku do FC Barcelony zagubił formę na tyle poważnie, że chętnych na jego
sprowadzenie trudno poszukać na palcach jednej ręki, tym bardziej, że miejsca w "Blaugranie" już dla niego nie ma. A Guarin? Po świetnym początku w Interze jego pozycja w zespole Nerrazzurich spadła dość znacząco - w ostatnich 10 ligowych spotkaniach były gracz Saint-Etinnie rozegrał raptem 203 minuty.
Teraz
coś naprawdę z grubej rury. Pamiętacie 19-letniego czarnoskórego blondyna z
Kaizer Chiefs imieniem Junior Khanye? Niezwykle błyskotliwy, obdarzony fenomenalnym
dryblingiem, szybkością i techniką 29-latek dzisiaj kopie się rekreacyjnie (?)
po czole w lidze… Suazi. Czyli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Gdy się
spojrzy na dotychczasową karierę jednego z największych talentów FM 2005 trudno
nie dojść do wniosku, że twórcy gry zbyt pochopnie wykreowali go na bożyszcze
wirtualnych managerów. Po Kaizer Chiefs nasz bohater ciułał się po takich
klubach jak Platinum Stars, Maritzburg United, United FC, by ostatecznie trafić
do ligi państwa, którego populacja jest mniejsza niż ta w Warszawie.
Jako,
że komputer jak na nastolatka dostałem dość późno, tak tylko poprzez pryzmat
Football Managera mogę się wypowiadać odnośnie talentów z którymi miałem i mam
przyjemność mieć styczność. Dlatego Ederson, który już za czasów Championship
Managera robił furorę, poprzez właśnie kontynuatora kultowej serii został przeze mnie omówiony. Niestety tylko z opowieści kolegów mogłem się dowiedzieć,
że wydane 5K €/$ za grającego wówczas w RS Futebol było i tak przepłaconym
interesem, a później wygenerowane umiejętności pozwalałby zwrócić wydaną kwotę
w setkach tysięcy razy. Brakujące ogniwo każdej niemal układanki taktycznej, ustawiony
tuż za plecami klasycznej „9” spędzał mi sen z powiek za każdym razem gdy
sprowadzałem go do swojej drużyny.
Podobnie
było z Nélio José Lopes Rodrigues – czyli po prostu Nelio. Grający we Flamengo
20-latek (dzisiaj dobrze po 30-tce.) dał się poznać nie tylko z niskiej ceny –
500 tys €, ale nade wszystko techniki, dryblingu, dokładnego podania, wykończenia
i ogromnej szybkości. Po 2-3 latach mieliśmy pretendenta do piłkarza sezonu z
dwucyfrową liczbą bramek i asyst w każdym sezonie. Dzisiaj bliżej mu do zakończenia
kariery niż zaliczenia chociażby jednego udanego sezonu. Jeszcze w 2014 roku
można było dojrzeć go w składzie 3-ligowego brazylijskiego Duque de Caxias
Futebol Clube, jednak teraz słuch po nim zaginął i najprawdopodobniej pracuje w
brazylijskiej Biedronce na dziale z konserwami.
Ostatnią
formacją, która pozostała do omówienia jest złożona z dwójki killerów formacja
ataku, z Lebohangiem Mokoeną na czele. Jeśli akurat jakimś trafem miałeś
niecałe 1,5 mln € zainkasowane w budżecie transferowym i dziwnym zbiegiem
okoliczności szukałeś do swojego zespołu napastnika potrafiącego zapewnić w
sezonie 20 i więcej bramek to nie mogłeś pominąć urodzonego w Soweto 8-krotnego
reprezentanta RPA. Po prostu nie mogłeś! Bajeczne wykończenie, determinacja, przyśpieszenie i
szybkość, gra głową. Mam pisać dalej? To tylko jedne z wielu atrybutów Mokoeny,
które z czasem urastały do miana epickich. Jeśli chociaż raz nie sprowadziłeś
go do swojego klubu wiedz, że trener z Ciebie był marny.
Kiedy
masz 16 lat i trafiasz do Bayernu Monachium wiedz, że coś się dzieje. Kiedy
(przynajmniej w grze) wykazujesz się walecznością niczym sam Braveheart, a
Twoja koncentracja jest porównywalna z tą samego Kasparowa wiedz, że będą z
Ciebie ludzie. Tak przynajmniej mogli sądzić managerowie chcący podbić
trenerską mapę świata ściągając do siebie grającego jeszcze do niedawna w Szachtiorze
Karaganda, który sezon temu był blisko wyeliminowania naszych Szkockich przyjaciół
z Glasgow z Champions League, Boruta Semlera. Od 10 czerwca Słoweniec reprezentuje barwy
kazachskiego Akżajyk Orał. Gra na peryferiach Kazachstanu to z pewnością nie jest ziemia obiecana dla potencjalnego "wielkiego talentu" tym bardziej, jeśli w 2001 roku do klubu z Monachium sprowadzał go sam Ottmar Hitzfeld.
A Wy, jakie talenty z Football Managera 2005 pamiętacie i wspominacie najlepiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz